wtorek, 17 listopada 2009

relacja dzień pierwszy..



Dzień pierwszy (27.o5.2oo9)
Wstajemy rano(Bettystown) i zamawiamy taxówke(50e) wielką,coby zmieścić cały sprzet jak sakwy ,przyczepkę rowerową,2 rowery i samego mistrza wyprawy el camino baby.Marek musiał się nagimnastykować z rowerami,coś tam odkrcić i jakoś upchnieci w taxi marki mercedes ruszyliśmy w stronę lotniska dublińskiego.Arek trochę się drzemnał a jak wstał to wyrwał popieniczkę z drzwi ,co mama potem próbowała zatuszować marnie ,ponieważ kierowca miał wypasione lusterko jakieś takie elektoniczne i wszystko widział a mamie się wstyd zrobilo za łobuza.Potem szybka akcja wydostania wszystkiego z taxi,mama szarpie się z wózkiem na bagaże,ktoś pomaga ,idziemy do odprawy,za nic nie płacimy ,bo nadbagaz niewielki,ale czekamy aż ktoś rowery zabierze,bo też się nie zmieścily.wW tym czasie węduje mama z synem ze smyczką na ręku coby się nie zgubił mały drań..Jakaś laska próbuje wcisnać szampon z bagazu ,ale i tak mamy sporo ,więc odmawiam..zresztą będę to musiała tachać na rowerze a jeszcze nie wiem ,co mnie czeka i jak sobie poradzę na rowerze z sakwami..(radziłam sobie bardzo słabo,całe nogi w siniakach-marek tajemniczą technike stawiania roweru na krawęznikach itd. pokazał po tygodniu moich zmagań).Na lotnisku arek wyprobywuje ruchome schody oraz jeżdzącą podłoge,tata karmi arka,arek rzyga ,jest fajnie.Tata podgrzewa jedzenie arka w zakupionej czkoladzie,mama już jej nie chce pić. Zresztą myśli co za żyd,kupuje jedną czekoladę do picia na dwie osoby.Wreszcie wsiadamy do metalowej rury,arek zasypia po szaleństwach na środku samolotu wzdłuż i wszerz szczerząc zęby i zapoznając się z innymi podróżnymi..jakaś baja na psp pt. reksiu,krecik,bolek i lolek a nawet hiszpańska pocoyo i już jesteśmy w Biarritz(fr)..dodam,że nienawidzę tego środka transportu,boje się i boli mnie głowa(wyczytałam ,że warunki ciśnieniowe w samolocie są jak na 1500 do 2000m n.p.m.ta cała akcja z zatkanymi uszami też jest niefajna,dzieci to już w ogóle są biedne,dać gumę do żucia ,cyca z mlekiem jak małe,coś do picia(uważac jak są chore),szczególnie w momencie lądowania)..no i jak już wydostaliśmy bagaże to jeszcze akcja rozkładania przyczepki,która użyliśmy jako wózka więc obyło się bez dodatkowych kosztów,rowery pozawijane w karimaty i bez powietrza,dziecko głodne,dosyć ciepło.Marek pompuje koła,mama pilnuje arka,ogarnia resztę..no to gotowi po półgodzinie startujemy na dworzec do miejscowości Bayonne 6km dalej..i zaczyna się pedałowanie,trochę w korkach i pod górkę ,ale jesteśmy po 40 min na miejscu i kupujemy bilety na pociag do St –Jean-Pied-de -Port(stopy św.Jana w drzwiach)Marek przy kasie ,Arek przycina sobie palca w drzwiach i ,śmierdzi z pieluchy więc szukam wc..Wc jest z wielka kupą na środku więc przebieram Arka na ławce prędko ,bo pociąg już stoi aż 2 wagony Pociąg zapakowany,troche ludzi pielgrzymujących, ze 4 rowery i ruszamy..jemy jakieś ciastka,arek szalej tym razem na środku i pomiędzy siedzeniami a nawet pod,przechodząc i czołgając się pod nogami umila sobie podróz,czasem zagada coś po swojemu a i nawet usiądzie obok uśmiechajac się uroczo wyciągajac bilety z kieszeni..Może ze 2 h to trwało,kiedy za oknem przesuwały się piękne widoki gór ,lasów i potoków..znowu wysiadka,gubi mama jeden termos i udajemy się do centrum pielgrzymkowego.Tam zakupujemy paszporty pielgrzymkowe 2e za kazdy(wbija się do nich pieczątki,tam gdzie się nocleguje albo przejezdza,na podstawie tego dokumenu uzyskuje się potem certyfikat w Santiago de Compostela),muszle św Jakuba..i już poszukujemy jakiegoś sklepu z jedzeniem,potem ciśniemy na camping miejski,gdzie pasie się osioł i poznajemy tam kolesia,który podróżuje na rowerze poziomym..W centrum odradzano nam trase górską z dzieckiem przez pireneje ze względu na zmienną pogodę i ciężką trasę dla przyczepki(Marek i tak chciał jechać ,ale po rozmowie z kolesiem od roweru poziomego www.bikerontheroad.com odpuścił)..rozbijamy namiot,arek zapoznaje jakiegoś małego Francuza i chwile potem wpada do kałuży z błotem nogami,mama się denerwuje,tata na mame krzywo patrzy .Ptaszek siada na namiocie ,kaszka arka i pierwsza nocka przed nami..Obok nas rozbity Niemiec z czerwonymi sakwami oterliba..(ważny szczegół,ponieważ wiele razy w trakcie podróży z nim się mijamy)..Mama kładzie synka w specjalnym śpiworze z puchu uszyty przez Robertsa(śpiwory nie nadają się dla dzieci 1,5 rocznych chyba ,że maja szelki ).Tata wychodzi popstrykać foty na wiosce,a my zasypiamy..Tata wraca synu śpi..uff..4.oo budzi nas wrzask i płacz arka do którego dołącza wystraszony osioł i tak na zmianę dają czadu na cały camping..Mama nie daje rady nerwowo,bo całą noc nie przespała z zimna i ciągle próbowała wepchać z powrotem do śpiwora drania(jak się okazało 5 stopni w nocy) i ta zimnośc Arka wyszarpała z objęć Morfeusza a wrzask pozostałych śpiących..I tak nie wyspani i zamroczeni w porannej mgle jak mleko wymykamy się z campingu ..Droga rozwidla się i jedziemy 2 tą niby łatwiejszą trasą asfaltową do miejscowości Roncesvalles.(i tu włożyłabym na swoje uszy ipoda-brak muzy okazał się brakującym elementem dodajacym speeda 8 na niekończących się podjazdach,oraz zmiana opon,ponieważ pięknie wgniatały się całym ciężarem właściciela i roweru w rozmiękły czarny asfalt-trasa prowadziła i przez drogę pielgrzymkową i przez asfaltową.Która łatwiejsza trudno powiedzieć,ponieważ na drogach samochodowych można było rozwinąć dość duże prędkości,czasem w deszczu i na serpentynach mogło być nieciekawie szczególnie jak się znikalo za zakrętami..serce mamie biło mocno ,gdy 6o km na h rozwijał tata z dzieckiem i znikał a mame wymijal wielki tir brr jeszcze mam gesią skórkę na ciele jak sobie przypomne..cdn

wtorek, 3 listopada 2009

relacja dzien przed..

dzień przed naszą wspólną wyprawą do hiszpanii stał sie szczęściem w nieszczęsciu..marek urwał sie z pracy,żebyśmy mogli załatwić jeszcze w navan moje prawko L,które zdałam wcześniej,ale jakoś tak wyszło , ze nie wyszlo z papierami..ruszyliśmy,jedziemy,w skodaczu coś zaczyna stukać,look po sobie..mówie wracamy po ujechaniu parunastu km,a marek stanął zawrócił ,rozmyslił się i dalej ciśnie do nawan..trochę wkurzona i z wizjami czarnymi jedziemy..w samym środku miasta cos sie dzieje ze skodaczem,cos sie urywa nie mozna opanować auta ,które zjezdza samo ze wzniesienia i zatrzymujemy się jak okazuje sie godzine potem 30m od warsztatu..no myśle pieknie,a w duchu się ciesze ,że nie stało sie to w następnym dniu na m1 w drodze na lotnisko,z całym stafem,przyczepką i rowerami..marek dzwoni po waldasa,czekamy gdzieś w mieście,szwędamy sie,pijemy herbatke z termosu i dopalacze w formie batonów..przyjezdza po nas waldas i nas zabiera na chatę całych i zdrowych..uff na szczęście stało się to dzień przed,była górka itd..skodaczem zaopiekował się starszy pan z warsztatu,który zajmuje sie tym z dziada pradziada,robi sam więc aut nie ma za wiele..a skodacz może tam stać te 3 tygodnie..co tam się urwało się nie znam,ale dalej nim jezdzimy,dalej jest brudny i mamy go tyle ile ma arek miesięcy chociaż rocznikowo to oj 98..dajemy radę z nim i on z nami..wszystko zmieści no i uwielbiam w nim spędzac czas..jadąc gdzieś na kolejny wypad..no takie emocje dzień przed..wykłócałam się zresztą o taxi i wyszło na moje :)

środa, 22 lipca 2009

wtorek, 23 czerwca 2009

gazeta gryfińska..

 
Posted by Picasa

compostella i muxiana..








"Compostelka", czyli dokument stwierdzający przebycie pielgrzymki szlakiem św Jakuba - Camino de santiago - i dotarcie do Santiago de Compostela.(850km rowerami w 2 tygodnie),wystarczy 1ookm pieszo lub 2ookm rowerem lub na koniu przebyć do Santiago de Compostella.Arek nie dostał :(dzieci od 6roku życia mogą dostać ten dokument,więc dostał coś innego..
"Muxiana",czyli dokument stwierdzający przebycie szlaku św.Jakuba z Fisterry do Muxia(31km).Dokumenty otrzymywane są na podstawie paszportu z wbitymi pieczątkami z miejsc noclegów np.Taki paszport zakupiliśmy za 2e we Francji w pierwszej miejscowości na owym szlaku..

poniedziałek, 22 czerwca 2009

mapa

a tutaj szlaki dla el camino w całej hiszpani i nie tylko,nasza to francuska..na niej też jest zaznaczona trasa fisterra-muxia..trzeba tylko odnależć kontury hiszpanii :),mapa wyżej to zeskanowany kupiony orginał w santiago,ale nie oddaje ten skan za bardzo swej fajności heh

czwartek, 18 czerwca 2009

fotorelacje z wyprawy..






wyprawa zakończona..na koncie 9oo km,przepedałowaliśmy z St.Jean Pied de Port do Santiago de Compostella oraz Finisterra-Muxia w 2 tygodnie..relacja dzien po dniu wkrótce..na początek foto mamy i foto taty,niebawem też vid z wyprawy z arunem w roli głównej(oj działo sie działo,ośmiornice,pocałunki od hiszpańskich dziewcząt,kurz i deszcz,wiatraki i wiele innych napotkanych po drodze atrakcji)to wszystko jak spalona skóra zejdzie z ramion,a ciało nareszcie o poranku odsapnie i rzeknie,że juz sie wyspało i nic nie boli :)

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

piątek, 24 kwietnia 2009

akcesoria do przyczepki chariot cx1

 
Posted by Picasa

zapowiedz wyprawy..




materiał powstał dzięki portalowi nadajemytv.com
pozdro dla walldassa od rodzinki..

czwartek, 16 kwietnia 2009

piątek, 13 marca 2009

trening w obiektywie..





trening arka z tata..




trening arka z mama..




trening arka..





trening taty..





trening mamy..





i czas na relaks..



i wspolne wyglupy..

środa, 11 lutego 2009

cube 2oo9

 
Posted by Picasa



no i wiecej na temat mojej bestii tutaj
i wrzucilam na konkurs foto w magazynie rowerowym do ktorego chce uderzyc (patronat medialny) :)

poniedziałek, 9 lutego 2009

środa, 4 lutego 2009

o wyprawie

pomysl urodzil sie chwile przed zajeciem arka miejsca pod moim serduszkiem a mianowicie gdy tata marek polecial do canady, samotnie w wielkim domu z 7 facetami na obrzezach galway chadzajac do tyry(pierwszy dzien pracy w moje 3ote urodziny 8h sprzatania ubrana na galowo wrecz skonana lezac na podlodze poplakalam sie ze zmeczenia,nie pracowalam prawie rok,zyjac za oszczedzona kase z tyry w germany)rezygnujac z kariery w bandzie i grania na gitarze(za bardzo zakochana bylam by moc logicznie myslec :)w chacie ktora wrecz przepalona byla dymem papierosowym itd itp..obmyslalam ,gdzie sie wyrwac samej,a najlepiej idzie mi trekking,wiec padlo na hiszpanie i piechota do san diego de compostela,chcialam ruszyc we wrzesniu 13 jak zawsze..ale pomysl upadl gdy nagle ktos zaczal kopac mnie od srodka :)pomysl odzyl na nowo w zmienionej nieco formie..doszly 2 osobniki plci meskiej,2 rowery,przyczepka i miesiace letnie..trasa wyprawy byc moze tez ulegnie zmianie na pewnym odcinku wiec nie bedzie typowe el camino..pomysl byl i jest i ciagle rosnie..mialo byc okolo 1oookm i 18 dni na pokonanie trasy..wiec czy zmiany jakies naniesiemy zaleza od tego czy starczy czasu..z dublina samolotem do francji,stamtad rowerami do hiszpanii do san diago (fisterra)i powrot lotniczy..
celem jest droga..celem jest spedzenie wspolnie czasu z arkiem..celem jest pokazanie mu swiata przez wszystkie zmysly jakie posiada..celem jest tez promowanie i zachecanie innych rodzin do takiego wspolnie spedzanego czasu..i wreszcie do poznania siebie i swojego partnera,swoich mozliwosci,medytacji w drodze,poznawania innych na swojej drodze..dlaczego hiszpania?wiaze sie to jeszcze z tym ze arek nie byl szczepiony i nie chce w tej chwili ruszyc z nim bardziej egzotycznie i ekstremalnie(zastanawiam sie nad inna forma zabezpieczenia jego odpornosci,pomysl jest ale to w innym poscie)no i tam nie bylam,a mialam moment ,ze chcialam tam pracy szukac,i sie ciesze ze tam nie pojechalam za praca(mieszkalam z 3 hiszpanami przez 4 miesiace ciazy,o masakra..glosni,zabawa,i mowiac tak tak robia dalej swoje,brudasy)pewnie nie wszyscy i moze na takich trafilam,mlodzi i chcieli sie bawic,a ja ciaza i praca i chec spokoju na chacie)no ale hiszpanie chce zobaczyc,chce sie zmeczyc na rowerze i patrzec na usmiechnieta buzie arka,no i tate dziko bawiacego sie z synem..ciekawe co beda wymyslac za zabawy na powietrzu?
przygotowania trwaja,i sprzetowe i formy fizycznej..jakos to bedzie :)

wtorek, 3 lutego 2009

trasa


Wyświetl większą mapę



okolo 1oookm rowerami z przyczepka dla dziecka (18 dni na calosc wyprawy przeznaczona,nie wiadomo nam jak zachowa sie arek i jak bedzie mu sie jechalo,to lepiej miec cos w zapasie),wylot z dublin do francji,stamtad pedalujemy do finisterre i z santiago de compostela powrot samolotem do dublina (przerazajaca opcja klona,na lotnisko z domu tez rowerami)pol h autem,no nie ma jak sobie utrudniac od poczatku :)

p.s. Mount Logan nie jest na Alasce !

uczestnicy filmowo

arek


-


ida





marek


uczestnicy wyprawy


arkadiusz immish klonowski urodzony 19.12.2oo7 w galway(ie)
mistrz arnoldzik zaczal chodzic w wieku 13 miesiecy caly czas poruszajac sie do tego momentu na czworaka,na posiadaniu 6 zebow,z dnia na dzien bogatsze slownictwo kagn(?),papa,miau,mama,tata itd..codziennie doskonalac umiejetnosci wspinaczkowe na tapcznie i stole kolekcjonuje siniaki.nie szczepiony(uwazac na wscieklizne :)w kontakcie z owym osobnikiem,wegetarianin niepijacy mleka.ciekawy swiata i ludzi.uwielbia tanczyc do dobrych bitow.ma za soba pierwsze proby noclegu w namiocie w gorach muren(irlandia polnocna)i zdobyty na koncie najwyzszy szczyt irlandii carantuhill w wieku niemowlecym.przyjazna i wesola dusza.marzy o podrozach do dalekich krajow,chce z tata w przyszlosci zdobyc biegun poludniowy i zostac tancerzem.




ida edyta gowda urodzona 31.o1.1977 w gryfinie
mamucha malucha arkadiusza,partnerka zyciowa klonjusza.
ukonczone medyczne studium zawodowe(fizjoterapia) oraz studium edukacji ekologicznej(terapie naturalne),wegetarianka od 17 lat ze znajomoscia radiestezji,masazu shiatsu,tai-chi,kuchni 5 przemian medycyny niekonwencjonalnej.kocha podroze,fotografie oraz montowanie filmow.na koncie podrozniczym 11 dni na baltyku(bez umiejetnosci plywackich),podroz po chinach(bez umiejetnosci organizacyjnych),zdobycie slieve donard(bez umiejetnosci odnajdywania sie w terenie) marzenie o zdobyciu troszke wyzszej,ukonczenie zimowego ekstremalnego rajdu na orientacje wloczykija 2oo8 na 21 miejscu po 13h w kopnym sniegu wraz z arunem milcarzem,raczej nieszczegolne osiagniecia :)rower oraz gory pojawily sie dosyc pozno.ale chce robic wiecej niz sama potrafi z roznym skutkiem,ciagle sie uczy i wierzy w mozliwosc osiagania postawionych celow nawet jezeli nie sa latwe do realizacji.




marek klonowski urodzony 18.o9.1979 w gryfinie . absolwent akademii morskiej w gdyni, zawód elektroautomatyk. od lat podróżuje. zaczynał od wypraw rowerowych: nad adriatyk rowerem z polski, wokół morza czarnego rowerem wraz ze zdobyciem elbrusa (rosja), kackar dag (turcja), gór w rumunii i gerlacha na koniec wyprawy (za ową podróż otrzymał tytuł podróżnika roku od magazynu „podróże” w 2oo3). pływał 6 miesięcy na największym żaglowcu świata royal clipper 2oo2. wspinał się w dolomitach i tatrach zimą i latem. był dwukrotnie na polskiej stacji polarnej na spitsbergenie. przejechał rowerem z 45 kg psem na przyczepce wokół bałtyku. odbył 6-miesięczną autostopową odyseję po ameryce płn. z nowego jorku na alaskę oraz pierwszy w historii samotny trawers denali (mt. mckinley).w 2oo8 z tomkiem mackiewiczem jako pierwsi polacy strawersowali najwyzszy szczyt alaski mount logan 5959m. ma za sobą trekkingi w parkach narodowych denali, katami i olimpic, połowy łososia w bristol bay i dalej autostopem na południe (film z tej wyprawy zdobył nagrodę publiczności na kolosach, wyróżnienie w kategorii podróże, best film od mountainering na vancouver international mountain film festival)oraz kolos za wyczyn roku 2oo8 ( za akcje mt.logan,lodowce i splyw). napisał książkę pod tytułem „moje buty”. interesuje się fotografią, energią odnawialną, robi filmy. szeroki wachlarz filmów o różnej tematyce.