wtorek, 3 listopada 2009

relacja dzien przed..

dzień przed naszą wspólną wyprawą do hiszpanii stał sie szczęściem w nieszczęsciu..marek urwał sie z pracy,żebyśmy mogli załatwić jeszcze w navan moje prawko L,które zdałam wcześniej,ale jakoś tak wyszło , ze nie wyszlo z papierami..ruszyliśmy,jedziemy,w skodaczu coś zaczyna stukać,look po sobie..mówie wracamy po ujechaniu parunastu km,a marek stanął zawrócił ,rozmyslił się i dalej ciśnie do nawan..trochę wkurzona i z wizjami czarnymi jedziemy..w samym środku miasta cos sie dzieje ze skodaczem,cos sie urywa nie mozna opanować auta ,które zjezdza samo ze wzniesienia i zatrzymujemy się jak okazuje sie godzine potem 30m od warsztatu..no myśle pieknie,a w duchu się ciesze ,że nie stało sie to w następnym dniu na m1 w drodze na lotnisko,z całym stafem,przyczepką i rowerami..marek dzwoni po waldasa,czekamy gdzieś w mieście,szwędamy sie,pijemy herbatke z termosu i dopalacze w formie batonów..przyjezdza po nas waldas i nas zabiera na chatę całych i zdrowych..uff na szczęście stało się to dzień przed,była górka itd..skodaczem zaopiekował się starszy pan z warsztatu,który zajmuje sie tym z dziada pradziada,robi sam więc aut nie ma za wiele..a skodacz może tam stać te 3 tygodnie..co tam się urwało się nie znam,ale dalej nim jezdzimy,dalej jest brudny i mamy go tyle ile ma arek miesięcy chociaż rocznikowo to oj 98..dajemy radę z nim i on z nami..wszystko zmieści no i uwielbiam w nim spędzac czas..jadąc gdzieś na kolejny wypad..no takie emocje dzień przed..wykłócałam się zresztą o taxi i wyszło na moje :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.