poniedziałek, 1 lutego 2010
film
do kupienia jest juz zmontowany film z podrozy rowerowej sklepik
cennik festiwalowy (wloczykij i kolosy):
el camino baby 20zl
w zestawach:
el camino baby plus Free Tibet Expedition (sutitles EN, 52min) 30zl,
el camino baby plus Free Tibet Expedition (sutitles EN, 52min)plus W poszukiwaniu czasu bez mistrza Fibiego 40zl,
el camino baby plus Free Tibet Expedition (sutitles EN, 52min)plus W poszukiwaniu czasu bez mistrza Fibiego plus Moje Buty ksiazka 50zl
wszystkie filmy z barwnym menu oraz napisami w jez.angielskim,ktore mozna wlaczyc..
oraz prezentacja na zywo na festiwalu w gryfinie 1 marca (koszt wejsciowki na 1 dzien 15zl,karnet 60zl)
prezentacja
Filmowe migawki z trzytygodniowej rowerowej podróży Szlakiem Św. Jakuba z 1,5 rocznym Arkiem po Hiszpanii. Wyprawa jak się okazuje dosyć trudna pod względem przewyższeń terenu, gorąca, deszczy, fizycznego zmęczenia. Dotarcie do Santiago de Compostella, Finisterry i Muxii po przejechaniu 9oo km przypieczętowane zostaje specjalnymi certyfikatami - "compostelką" i "muxianą". A co najważniejsze! W myślach pozostaje niezapomniana przygoda oraz fantastyczna pamiątka z podroży malutkiego dziecka: pierwszy pocałunek, pierwsza zjedzona ośmiornica i przejażdżka karetką. Zapraszamy na piękne obrazy i mile dla ucha dźwięki, na śmiech i łezkę w oku, chwile wzruszenia...
wtorek, 17 listopada 2009
relacja dzień pierwszy..
Dzień pierwszy (27.o5.2oo9)
Wstajemy rano(Bettystown) i zamawiamy taxówke(50e) wielką,coby zmieścić cały sprzet jak sakwy ,przyczepkę rowerową,2 rowery i samego mistrza wyprawy el camino baby.Marek musiał się nagimnastykować z rowerami,coś tam odkrcić i jakoś upchnieci w taxi marki mercedes ruszyliśmy w stronę lotniska dublińskiego.Arek trochę się drzemnał a jak wstał to wyrwał popieniczkę z drzwi ,co mama potem próbowała zatuszować marnie ,ponieważ kierowca miał wypasione lusterko jakieś takie elektoniczne i wszystko widział a mamie się wstyd zrobilo za łobuza.Potem szybka akcja wydostania wszystkiego z taxi,mama szarpie się z wózkiem na bagaże,ktoś pomaga ,idziemy do odprawy,za nic nie płacimy ,bo nadbagaz niewielki,ale czekamy aż ktoś rowery zabierze,bo też się nie zmieścily.wW tym czasie węduje mama z synem ze smyczką na ręku coby się nie zgubił mały drań..Jakaś laska próbuje wcisnać szampon z bagazu ,ale i tak mamy sporo ,więc odmawiam..zresztą będę to musiała tachać na rowerze a jeszcze nie wiem ,co mnie czeka i jak sobie poradzę na rowerze z sakwami..(radziłam sobie bardzo słabo,całe nogi w siniakach-marek tajemniczą technike stawiania roweru na krawęznikach itd. pokazał po tygodniu moich zmagań).Na lotnisku arek wyprobywuje ruchome schody oraz jeżdzącą podłoge,tata karmi arka,arek rzyga ,jest fajnie.Tata podgrzewa jedzenie arka w zakupionej czkoladzie,mama już jej nie chce pić. Zresztą myśli co za żyd,kupuje jedną czekoladę do picia na dwie osoby.Wreszcie wsiadamy do metalowej rury,arek zasypia po szaleństwach na środku samolotu wzdłuż i wszerz szczerząc zęby i zapoznając się z innymi podróżnymi..jakaś baja na psp pt. reksiu,krecik,bolek i lolek a nawet hiszpańska pocoyo i już jesteśmy w Biarritz(fr)..dodam,że nienawidzę tego środka transportu,boje się i boli mnie głowa(wyczytałam ,że warunki ciśnieniowe w samolocie są jak na 1500 do 2000m n.p.m.ta cała akcja z zatkanymi uszami też jest niefajna,dzieci to już w ogóle są biedne,dać gumę do żucia ,cyca z mlekiem jak małe,coś do picia(uważac jak są chore),szczególnie w momencie lądowania)..no i jak już wydostaliśmy bagaże to jeszcze akcja rozkładania przyczepki,która użyliśmy jako wózka więc obyło się bez dodatkowych kosztów,rowery pozawijane w karimaty i bez powietrza,dziecko głodne,dosyć ciepło.Marek pompuje koła,mama pilnuje arka,ogarnia resztę..no to gotowi po półgodzinie startujemy na dworzec do miejscowości Bayonne 6km dalej..i zaczyna się pedałowanie,trochę w korkach i pod górkę ,ale jesteśmy po 40 min na miejscu i kupujemy bilety na pociag do St –Jean-Pied-de -Port(stopy św.Jana w drzwiach)Marek przy kasie ,Arek przycina sobie palca w drzwiach i ,śmierdzi z pieluchy więc szukam wc..Wc jest z wielka kupą na środku więc przebieram Arka na ławce prędko ,bo pociąg już stoi aż 2 wagony Pociąg zapakowany,troche ludzi pielgrzymujących, ze 4 rowery i ruszamy..jemy jakieś ciastka,arek szalej tym razem na środku i pomiędzy siedzeniami a nawet pod,przechodząc i czołgając się pod nogami umila sobie podróz,czasem zagada coś po swojemu a i nawet usiądzie obok uśmiechajac się uroczo wyciągajac bilety z kieszeni..Może ze 2 h to trwało,kiedy za oknem przesuwały się piękne widoki gór ,lasów i potoków..znowu wysiadka,gubi mama jeden termos i udajemy się do centrum pielgrzymkowego.Tam zakupujemy paszporty pielgrzymkowe 2e za kazdy(wbija się do nich pieczątki,tam gdzie się nocleguje albo przejezdza,na podstawie tego dokumenu uzyskuje się potem certyfikat w Santiago de Compostela),muszle św Jakuba..i już poszukujemy jakiegoś sklepu z jedzeniem,potem ciśniemy na camping miejski,gdzie pasie się osioł i poznajemy tam kolesia,który podróżuje na rowerze poziomym..W centrum odradzano nam trase górską z dzieckiem przez pireneje ze względu na zmienną pogodę i ciężką trasę dla przyczepki(Marek i tak chciał jechać ,ale po rozmowie z kolesiem od roweru poziomego www.bikerontheroad.com odpuścił)..rozbijamy namiot,arek zapoznaje jakiegoś małego Francuza i chwile potem wpada do kałuży z błotem nogami,mama się denerwuje,tata na mame krzywo patrzy .Ptaszek siada na namiocie ,kaszka arka i pierwsza nocka przed nami..Obok nas rozbity Niemiec z czerwonymi sakwami oterliba..(ważny szczegół,ponieważ wiele razy w trakcie podróży z nim się mijamy)..Mama kładzie synka w specjalnym śpiworze z puchu uszyty przez Robertsa(śpiwory nie nadają się dla dzieci 1,5 rocznych chyba ,że maja szelki ).Tata wychodzi popstrykać foty na wiosce,a my zasypiamy..Tata wraca synu śpi..uff..4.oo budzi nas wrzask i płacz arka do którego dołącza wystraszony osioł i tak na zmianę dają czadu na cały camping..Mama nie daje rady nerwowo,bo całą noc nie przespała z zimna i ciągle próbowała wepchać z powrotem do śpiwora drania(jak się okazało 5 stopni w nocy) i ta zimnośc Arka wyszarpała z objęć Morfeusza a wrzask pozostałych śpiących..I tak nie wyspani i zamroczeni w porannej mgle jak mleko wymykamy się z campingu ..Droga rozwidla się i jedziemy 2 tą niby łatwiejszą trasą asfaltową do miejscowości Roncesvalles.(i tu włożyłabym na swoje uszy ipoda-brak muzy okazał się brakującym elementem dodajacym speeda 8 na niekończących się podjazdach,oraz zmiana opon,ponieważ pięknie wgniatały się całym ciężarem właściciela i roweru w rozmiękły czarny asfalt-trasa prowadziła i przez drogę pielgrzymkową i przez asfaltową.Która łatwiejsza trudno powiedzieć,ponieważ na drogach samochodowych można było rozwinąć dość duże prędkości,czasem w deszczu i na serpentynach mogło być nieciekawie szczególnie jak się znikalo za zakrętami..serce mamie biło mocno ,gdy 6o km na h rozwijał tata z dzieckiem i znikał a mame wymijal wielki tir brr jeszcze mam gesią skórkę na ciele jak sobie przypomne..cdn
wtorek, 3 listopada 2009
relacja dzien przed..
dzień przed naszą wspólną wyprawą do hiszpanii stał sie szczęściem w nieszczęsciu..marek urwał sie z pracy,żebyśmy mogli załatwić jeszcze w navan moje prawko L,które zdałam wcześniej,ale jakoś tak wyszło , ze nie wyszlo z papierami..ruszyliśmy,jedziemy,w skodaczu coś zaczyna stukać,look po sobie..mówie wracamy po ujechaniu parunastu km,a marek stanął zawrócił ,rozmyslił się i dalej ciśnie do nawan..trochę wkurzona i z wizjami czarnymi jedziemy..w samym środku miasta cos sie dzieje ze skodaczem,cos sie urywa nie mozna opanować auta ,które zjezdza samo ze wzniesienia i zatrzymujemy się jak okazuje sie godzine potem 30m od warsztatu..no myśle pieknie,a w duchu się ciesze ,że nie stało sie to w następnym dniu na m1 w drodze na lotnisko,z całym stafem,przyczepką i rowerami..marek dzwoni po waldasa,czekamy gdzieś w mieście,szwędamy sie,pijemy herbatke z termosu i dopalacze w formie batonów..przyjezdza po nas waldas i nas zabiera na chatę całych i zdrowych..uff na szczęście stało się to dzień przed,była górka itd..skodaczem zaopiekował się starszy pan z warsztatu,który zajmuje sie tym z dziada pradziada,robi sam więc aut nie ma za wiele..a skodacz może tam stać te 3 tygodnie..co tam się urwało się nie znam,ale dalej nim jezdzimy,dalej jest brudny i mamy go tyle ile ma arek miesięcy chociaż rocznikowo to oj 98..dajemy radę z nim i on z nami..wszystko zmieści no i uwielbiam w nim spędzac czas..jadąc gdzieś na kolejny wypad..no takie emocje dzień przed..wykłócałam się zresztą o taxi i wyszło na moje :)
środa, 22 lipca 2009
wtorek, 23 czerwca 2009
compostella i muxiana..
"Compostelka", czyli dokument stwierdzający przebycie pielgrzymki szlakiem św Jakuba - Camino de santiago - i dotarcie do Santiago de Compostela.(850km rowerami w 2 tygodnie),wystarczy 1ookm pieszo lub 2ookm rowerem lub na koniu przebyć do Santiago de Compostella.Arek nie dostał :(dzieci od 6roku życia mogą dostać ten dokument,więc dostał coś innego..
"Muxiana",czyli dokument stwierdzający przebycie szlaku św.Jakuba z Fisterry do Muxia(31km).Dokumenty otrzymywane są na podstawie paszportu z wbitymi pieczątkami z miejsc noclegów np.Taki paszport zakupiliśmy za 2e we Francji w pierwszej miejscowości na owym szlaku..
poniedziałek, 22 czerwca 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)